środa, 24 stycznia 2018

#8 Przychodnia

Nie lubię chodzić do lekarzy. Wolę leczyć się domowymi sposobami, a niewielkie przeziębienia przeczekać. Wiem, nie jest to dobre rozwiązanie. Kiedy już idę do lekarza, to głównie do specjalisty i są to wizyty prywatne, bez kolejek, bez problemów, bez czekania. Są jednak sytuacje kiedy muszę iść do internisty, a nie uśmiecha mi się płacić nie wiadomo jakiej sumy. 

Jestem osobą, która cierpi na problemy z hormonami, więc jeśli chodzi o pobieranie krwi, powinnam mieć kartę stałego klienta. Gdy byłam nastolatką, nauczyciele myśleli, że biorę narkotyki, bo był to okres, gdzie badanie krwi miałam non stop. Czasami nawet dwa razy w tygodniu. 

Przyszedł styczeń, a wraz z nim badania kontrolne poziomu krwinek, hormonów itp. Tydzień przed badaniem poszłam do lekarza internisty po skierowanie. Opisałam mu moją sytuację, ponieważ był to nowy lekarz w naszej przychodni, pogadaliśmy, dostałam kwitek, receptę na dodatkowe płyny i super, mogę iść do badania. Szkoda, że spóźnił się około 40 minut i nie zdążyłam zrobić ich tego samego dnia. No nic, pomyślałam, będę musiała pojawić się tutaj w następnym tygodniu. 

Wypełniłam wniosek urlopowy, wzięłam wolne i oto jestem. Nadeszła środa, budzik zadzwonił już o 6:40. Nałożyłam szybko sweter, spodnie, umyłam zęby i biegnę. Muszę być w kolejce do badania pierwsza, ponieważ moje badanie robi się co dwie godziny. Im wcześniej będę, tym szybciej, po dwóch godzinach wyjdę. Dobiegłam i oto jestem. Wchodzę, patrzę, jestem ja i jeden starszy pan. Miły, uśmiechnięty, przeziębiony. Oprócz przeziębienia to z wyglądu typowy dziadek, rozpieszczających swoje wnuczki. Na oko 80 lat. Mówię dzień dobry, czy jest do rejestracji, czy do badania, on odpowiada, że do rejestracji, więc super jestem pierwsza. Siadam na ławce, wyciągam książkę. Jest 7:10, więc do otwarcia drzwi jeszcze 50 minut. Zatapiam się w książce. (Dla ciekawskich ,,November 9'' - Colleen Hoover) Po około 20 minutach muszę rozprostować nogi. Zebrało się już sporo osób, więc staję w odpowiedniej kolejce (niestety ławka u mnie w przychodni obowiązuje jedynie dla osób do rejestracji. Jesteś do laboratorium? To stój, bo możesz). Stanęłam przy ścianie, oparłam się o nią plecami i czytam dalej. W pewnym momencie, wcześniej opisany pan, wstaje i idzie w moje ślady. Ma zamiar przejść się po korytarzu, oglądając super-hiper-ciekawe plakaty, promujące zdrową żywność, szczepionki i badanie piersi. Kiedy doszedł do połowy korytarza - zemdlał. Padł na podłogę twarzą na posadzkę i zaczął się trząść. Podbiegło do niego kilka osób, próbując przewrócić go na plecy i sprawdzić, czy nie rozbił sobie głowy. Pan szybko odzyskał przytomność, ale w pobliżu nie było żadnej pielęgniarki. Razem z innym mężczyzną z poczekalni zaczęliśmy stukać o drzwi, aby ktoś na nas zwrócił uwagę. Stukaliśmy dobre 6 minut, aż wyłoniła się zdenerwowana pielęgniarka, że ktoś w taki sposób przerywa jej picie kawy. Gdyby mogła, zamroziłaby nas wzrokiem, ale szybko pokazaliśmy jej palcem, leżącego na zimnej posadzce mężczyznę. Zawołała koleżanki i przystąpiły do pomocy. 

Po odzyskaniu całkowitej przytomności pacjenta, pielęgniarki zadzwoniły po pogotowie. Oczywiście po drugiej stronie słuchawki, standardowe pytania. Ile Pan ma lat? 83. Czy jest przytomny? Wpół przytomny. Jak ma na imię? Stefan. I tak dalej, i tak dalej. Według mnie, rozmowa ta trwała zbyt długo. Pielęgniarka wręcz wybłagała, żeby przyjechała karetka, bo pan głośno powiedział, że nie jest w stanie się podnieść, nie czuje nóg i ma problemy z mówieniem. Zgłoszenie przyjęto.

Wiecie ile czekaliśmy na karetkę? 20 minut! Po 15 zadzwoniła ponownie pielęgniarka, przypominając, że już zgłaszała potrzebę karetki i nikt nie przyjechał. Po drugim telefonie, karetka zjawiła się w 5 minut. 

Pan ponownie musiał wziąć udział w Q&A. Kiedy odpowiedział na wszystkie pytania i zaznaczył, że ma problem z mówieniem, że nie czuje nóg i boi się, że to jakiś udar, panowie z karetki, postawili go na nogi (!), wzięli pod boki i kazali zejść ze schodów. Wszyscy w przychodni popatrzyliśmy się po sobie i pokiwaliśmy głowami. Co za debile. Ktoś za nimi krzyknął, że on nie zejdzie sam po tylu schodach. Nic to, da radę. Modliłam się tylko o to, aby ten biedny człowiek nie spadł z tych schodów i nie doszło do tragedii. 

Po zamknięciu się drzwi, w poczekalni zawrzało. Nikt nie pomyślał o tym, że pan był przeziębiony i przeziębienie również osłabia człowieka, a w tym wieku to tym bardziej. Mieszkam w dużym mieście, więc teraz 100 punktów dla osoby, która zgadnie, co według osób w poczekalni było przyczyną zasłabnięcia?

.
.
.
.

SMOG. 
Po tej teorii spiskowej, drzwi do laboratorium się otworzyły i nie musiałam dalej przebywać z tymi ludźmi. Zastanawiałam się tylko skąd oni biorą takie pomysły. Z telewizji?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Wyzwanie 52 książki , Blogger