wtorek, 30 stycznia 2018

#9 Pierze

Jem właśnie Raffaello, kokos przykleja mi się do zębów i zastanawiam się o czym mogłabym Wam dzisiaj powiedzieć. Klikam na zmianę zakładkę blogspot,facebook,blogspot,facebook. Ktoś wrzuci zdjęcie, ktoś do mnie napisze. Nagle wyskakuje mi okienko konwersacji z przyjaciółkami. Jedna z nich pisze: ,,Dziewczyny mam newsy!''. Po przeczytaniu jej - wbrew pozorom - bardzo długiego wypracowania na temat naszej koleżanki z liceum, już wiem o czym będzie dzisiejszy post.

Biorę ślub - to już wiecie. I oprócz podstawowych rzeczy, takich jak kupno zaproszeń, zarezerwowanie sali i terminu u Dj'a, nadszedł czas na Nauki Przedmałżeńskie i Poradnię Życia Rodzinnego. Podchodziłam do tego sceptycznie, z nastawieniem głównie na tematy o ''planowaniu rodziny''. Myślałam, że ksiądz stanie na środku sali i będzie opowiadał o tym w jaki sposób i kiedy wolno uprawiać seks, a kiedy nie. Na szczęście wyglądało to zupełnie inaczej.

Poruszaliśmy różne tematy, również te krępujące. Nie wiem w sumie, która strona bardziej była skrępowana. Ale rozmawialiśmy również o tym, jak żyć z drugą osobą, jak starać się dogadać, co robić, by było lepiej. Rozmawialiśmy też o spowiedzi. I temat zszedł na plotki.

Ksiądz opowiedział nam anegdotkę - czy prawdziwa to nie wiem. Postanowiłam, że podzielę się nią z Wami. Pewnego razu spowiadała się kobieta. Wyznała księdzu wszystkie swoje grzechy, a na samym końcu powiedziała: obgadywałam koleżanki. Ksiądz wysłuchawszy jej do końca, rozgrzeszył ją i dał pokutę. Poprosił, żeby wróciła do domu, wzięła poduszkę z pierzem i idąc całą drogę z domu do Kościoła rozrzucała to pierze po ulicy. Kiedy skończy niech przyjdzie do niego. Kobieta zdziwiła się niesamowicie, ponieważ po raz pierwszy w życiu dostała tak dziwną pokutę, ale nic nie powiedziała. Wróciła do domu, wzięła ze sobą starą poduszkę, zrobiła dziurę i zaczęła iść w kierunku kościoła, po drodze rozrzucając pierze. Po 15 minutach pojawiła się przy Księdzu i powiedziała, że wykonała pokutę. Ksiądz odpowiedział: ,,Dobrze. A teraz idź i pozbieraj to pierze.'', kobieta na to: ,,Ale proszę księdza, jest okropny wiatr, przecież nie uda mi się pozbierać wszystkiego. Jak mam to zrobić?'' Na co ksiądz: ,,Widzisz, taką moc ma plotka. Powiesz jednej osobie, a gdzie pójdzie dalej, nigdy nie możesz być pewna.''

Kiedyś rozmawiając ze znajomą powiedziała mi: ,,Pamiętaj, że twój przyjaciel ma swojego przyjaciela''. I coś w tym jest. Musimy uważać na to co i komu mówimy, bo bardzo szybko możemy się zawieść. Czasem wydaje nam się, że znamy kogoś bardzo dobrze. Wskoczylibyśmy za nim w ogień. Ale zastanówmy się dobrze, czy ta osoba też by wskoczyła, czy przeciwnie, podsycałaby go.

środa, 24 stycznia 2018

#8 Przychodnia

Nie lubię chodzić do lekarzy. Wolę leczyć się domowymi sposobami, a niewielkie przeziębienia przeczekać. Wiem, nie jest to dobre rozwiązanie. Kiedy już idę do lekarza, to głównie do specjalisty i są to wizyty prywatne, bez kolejek, bez problemów, bez czekania. Są jednak sytuacje kiedy muszę iść do internisty, a nie uśmiecha mi się płacić nie wiadomo jakiej sumy. 

Jestem osobą, która cierpi na problemy z hormonami, więc jeśli chodzi o pobieranie krwi, powinnam mieć kartę stałego klienta. Gdy byłam nastolatką, nauczyciele myśleli, że biorę narkotyki, bo był to okres, gdzie badanie krwi miałam non stop. Czasami nawet dwa razy w tygodniu. 

Przyszedł styczeń, a wraz z nim badania kontrolne poziomu krwinek, hormonów itp. Tydzień przed badaniem poszłam do lekarza internisty po skierowanie. Opisałam mu moją sytuację, ponieważ był to nowy lekarz w naszej przychodni, pogadaliśmy, dostałam kwitek, receptę na dodatkowe płyny i super, mogę iść do badania. Szkoda, że spóźnił się około 40 minut i nie zdążyłam zrobić ich tego samego dnia. No nic, pomyślałam, będę musiała pojawić się tutaj w następnym tygodniu. 

Wypełniłam wniosek urlopowy, wzięłam wolne i oto jestem. Nadeszła środa, budzik zadzwonił już o 6:40. Nałożyłam szybko sweter, spodnie, umyłam zęby i biegnę. Muszę być w kolejce do badania pierwsza, ponieważ moje badanie robi się co dwie godziny. Im wcześniej będę, tym szybciej, po dwóch godzinach wyjdę. Dobiegłam i oto jestem. Wchodzę, patrzę, jestem ja i jeden starszy pan. Miły, uśmiechnięty, przeziębiony. Oprócz przeziębienia to z wyglądu typowy dziadek, rozpieszczających swoje wnuczki. Na oko 80 lat. Mówię dzień dobry, czy jest do rejestracji, czy do badania, on odpowiada, że do rejestracji, więc super jestem pierwsza. Siadam na ławce, wyciągam książkę. Jest 7:10, więc do otwarcia drzwi jeszcze 50 minut. Zatapiam się w książce. (Dla ciekawskich ,,November 9'' - Colleen Hoover) Po około 20 minutach muszę rozprostować nogi. Zebrało się już sporo osób, więc staję w odpowiedniej kolejce (niestety ławka u mnie w przychodni obowiązuje jedynie dla osób do rejestracji. Jesteś do laboratorium? To stój, bo możesz). Stanęłam przy ścianie, oparłam się o nią plecami i czytam dalej. W pewnym momencie, wcześniej opisany pan, wstaje i idzie w moje ślady. Ma zamiar przejść się po korytarzu, oglądając super-hiper-ciekawe plakaty, promujące zdrową żywność, szczepionki i badanie piersi. Kiedy doszedł do połowy korytarza - zemdlał. Padł na podłogę twarzą na posadzkę i zaczął się trząść. Podbiegło do niego kilka osób, próbując przewrócić go na plecy i sprawdzić, czy nie rozbił sobie głowy. Pan szybko odzyskał przytomność, ale w pobliżu nie było żadnej pielęgniarki. Razem z innym mężczyzną z poczekalni zaczęliśmy stukać o drzwi, aby ktoś na nas zwrócił uwagę. Stukaliśmy dobre 6 minut, aż wyłoniła się zdenerwowana pielęgniarka, że ktoś w taki sposób przerywa jej picie kawy. Gdyby mogła, zamroziłaby nas wzrokiem, ale szybko pokazaliśmy jej palcem, leżącego na zimnej posadzce mężczyznę. Zawołała koleżanki i przystąpiły do pomocy. 

Po odzyskaniu całkowitej przytomności pacjenta, pielęgniarki zadzwoniły po pogotowie. Oczywiście po drugiej stronie słuchawki, standardowe pytania. Ile Pan ma lat? 83. Czy jest przytomny? Wpół przytomny. Jak ma na imię? Stefan. I tak dalej, i tak dalej. Według mnie, rozmowa ta trwała zbyt długo. Pielęgniarka wręcz wybłagała, żeby przyjechała karetka, bo pan głośno powiedział, że nie jest w stanie się podnieść, nie czuje nóg i ma problemy z mówieniem. Zgłoszenie przyjęto.

Wiecie ile czekaliśmy na karetkę? 20 minut! Po 15 zadzwoniła ponownie pielęgniarka, przypominając, że już zgłaszała potrzebę karetki i nikt nie przyjechał. Po drugim telefonie, karetka zjawiła się w 5 minut. 

Pan ponownie musiał wziąć udział w Q&A. Kiedy odpowiedział na wszystkie pytania i zaznaczył, że ma problem z mówieniem, że nie czuje nóg i boi się, że to jakiś udar, panowie z karetki, postawili go na nogi (!), wzięli pod boki i kazali zejść ze schodów. Wszyscy w przychodni popatrzyliśmy się po sobie i pokiwaliśmy głowami. Co za debile. Ktoś za nimi krzyknął, że on nie zejdzie sam po tylu schodach. Nic to, da radę. Modliłam się tylko o to, aby ten biedny człowiek nie spadł z tych schodów i nie doszło do tragedii. 

Po zamknięciu się drzwi, w poczekalni zawrzało. Nikt nie pomyślał o tym, że pan był przeziębiony i przeziębienie również osłabia człowieka, a w tym wieku to tym bardziej. Mieszkam w dużym mieście, więc teraz 100 punktów dla osoby, która zgadnie, co według osób w poczekalni było przyczyną zasłabnięcia?

.
.
.
.

SMOG. 
Po tej teorii spiskowej, drzwi do laboratorium się otworzyły i nie musiałam dalej przebywać z tymi ludźmi. Zastanawiałam się tylko skąd oni biorą takie pomysły. Z telewizji?

sobota, 20 stycznia 2018

#7 Porada

Nadszedł w moim życiu czas, na który wiele kobiet w związkach czeka. Wychodzę za mąż. Nie już, teraz. 16.06.2018. Wyjątkowa data. Wiele miesięcy przygotowań, stres, nerwy, aż wreszcie nadejdzie ten niesamowity dzień. Nie mogę się doczekać. 

Jak każda kobieta, chcę aby ten dzień był niezapomniany. W dobie dzisiejszego Internetu, w dobie Facebooka, istnieje mnóstwo grup, gdzie mogę poprosić o poradę, doradzenie, czy zainspirowanie. I dziś będzie właśnie o takich grupach. 

Nie chcę się czepiać. Nie chcę wyjść na wredną i podłą. Ale po prostu nie rozumiem. Nie rozumiem. Kiedy wchodzę na jedną z największych grup, gdzie znajdują się Panny Młode te przed i po, chcę znaleźć jakąś inspirację, jakiś pomysł, to co widzę? Milion postów odnośnie:

a) ,,Przyszły nasze obrączki. Co myślicie?'' - DZIEWCZYNY! to są WASZE obrączki. To ma być symbol WASZEGO złączenia, założenia rodziny, bycia jednością. Nie ludzi z grupy. To mają być takie obrączki, które mają dla WAS znaczenie, nie dla obcych Wam osób. Jeśli wszyscy w grupie napiszą Wam: ,,ale brzydkie'', ,,nie podobają mi się'' , ,,ja bym takich nie kupiła'' to co? Zmienicie? Naprawdę, aż tak musicie się dowartościować?

b) ,,Dziewczyny, co grawerujecie na obrączkach?'' - kolejne świetne pytanie. Kiedy my wybieraliśmy grawer, chcieliśmy aby było to coś naszego, coś co nas opisuje, jakieś nasze zdanie, nasze słowo, coś co mamy tylko my. Jeśli nie macie pomysłu, okej, wygrawerujcie datę, imię czy zdrobnienie jakim się nazywacie, nie ma problemu. Ale dlaczego chcecie, żeby to obcy ludzie, z którymi nie będziecie mieć później kontaktu, doradzali Wam jaki macie mieć grawer? A może wolicie wziąć czyjś grawer, jako ''inspirację'', a później do końca życia pamiętać, że ten pomysł nie jest Wasz, nie wyszedł z Waszego serca, a z serca innej pary. 

c) ,,Kupiłam sukienkę. Jak Wam się podoba?'' - Co Ci mam dziewczyno napisać? Że Cię pogrubia, nie pokazuje Twojej talii, albo wygląda jak ukradziona z garderoby serialu Korona Królów? Co to zmieni? Ja rozumiem, że osoby, które wstawiają takie posty, liczą na to, że wszyscy napiszą: ,,Genialnie wyglądasz'', ,,Bardzo Ci pasuje'', ,,Jesteś śliczna''. Dziewczyny... ile osób, tyle opinii. To Wy się macie dobrze czuć. Macie bliskich. Jeśli nie chcecie się doradzać Pana Młodego, bo nie powinien Was widzieć w sukni przed ślubem, spytajcie mamy, siostry, cioci, świadkowej. Jeśli macie upatrzona sukienkę wcześniej - super. Wyślijcie ją na grupę, poczytajcie opinii. Ale co Wam z opinii, kiedy suknia już zapłacona? Często płacicie za nią około 3 tysięcy złotych. I tylko dlatego, że kilka osób napisze Wam, że źle wyglądacie, sprzedacie ją? Wątpię. I zamiast cieszyć się z tego dnia, z wesela, w głowie będziecie mieć tylko to, że kilka nieznaczących dla Was osób napisało Wam, że źle wyglądacie. A najlepsze są kobiety, które dodadzą taki post, a później mają pretensje, że ktoś je skrytykuje. 

d) ,,To mój makijaż ślubny. Co myślicie? Zostały nam dwie godziny do ceremonii'' - Czy naprawdę dwie godziny przed ślubem, chcesz przeczytać, że Twój makijaż to jedna wielka porażka, że masz źle rozświetlone policzki, nierówno nałożone cienie, źle wykonturowaną twarz, a kolor szminki nie pasuje do koloru ściany na zdjęciu? (tutaj czas na wygooglowanie sobie słowa ''sarkazm'', rada ta pojawia się na blogu po raz drugi)

To tylko cztery przykładowe posty, które udało mi się niedawno zlokalizować i które sprawiły, że zwątpiłam w niektórych ludzi. Na grupie o której głównie piszę znajduje się obecnie 29 284 członków. Czy Wy naprawdę myślicie, że każdemu z nich spodoba się Wasza suknia, makijaż, czy obrączki? Ja rozumiem pytania o kolor przewodni, o doradzenie jaką wódkę kupić, o poradę odnośnie butów, czy prezentu dla rodziców (choć tutaj też mi się wydaje, że powinno to być coś od Was, od serca). Zrozumiem nawet zapytanie o zaproszenia, w końcu dajemy je innym osobą i zależy Nam, aby przypadły do gustu, ale nie popadajmy w paranoję. To jest przede wszystkim dzień Twój i Twojego wybranka. Nie ludzi. I nie przede wszystkim obcych ludzi. Kochane, macie wokół siebie ludzi, którzy Was dowartościują. Powiedzą Wam, że wyglądacie pięknie. Bierzecie ślub z mężczyzną, który na pewno widział Was bez makijażu, bez ciuchów i nadal Was kocha. Wrzućcie na luz. To ma być idealny dzień. Ale nie dzień w stresie, rozpaczy i depresji. A przede wszystkim to ma być Wasz dzień, a nie Wasz i internetowych ''przyjaciół''. 

Postów o ślubie pojawi się niedługo więcej. 



środa, 17 stycznia 2018

#6 Inny

Kiedy uczęszczałam do szkoły gimnazjalnej, miałam przyjaciela. Spędzaliśmy ze sobą naprawdę sporo czasu. I nie, nie zakończyło się to miłością, jak wielu z Was czytając drugie zdanie mogłoby sobie pomyśleć. Oprócz widywania się w szkole, jeden dzień podczas weekendu spędzaliśmy u mnie, aby wspólnie przygotować się na tygodniowy horror w Gimnazjum. Gimnazjum nie było szkołą do której z chęcią bym wróciła. Ale dziś nie o tym. Kiedy skończyliśmy oglądać filmy i jeść pyszne kanapki przygotowane przez moją mamę, siadaliśmy zawsze przy oknie, opieraliśmy się plecami o ścianę i przegadywaliśmy to co wydarzyło się w ciągu tygodnia oraz to co się wydarzy w następnym.W naszym życiu nastąpił niestety jeden taki tydzień, o którym zdecydowanie mogliśmy powiedzieć: ,,Nie, to nie był nasz czas''. I przy jednej z takich rozmów, zapytał załamanym głosem: ,,To my jesteśmy jacyś inni, czy to oni są dziwni?''. W wieku czternastu/piętnastu lat ciężko było mi odpowiedzieć na to pytanie. 

Kilka dni temu spotkałam się z koleżanką (notabene również z gimnazjum). Kiedy wspominałyśmy wcześniejsze lata, śmiałyśmy się opowiadając sobie przeróżne historie z tego nieszczęsnego okresu, spytała o niego. ,,Macie ze sobą kontakt?''. Odpowiedziałam jej, że nie. Przyszedł okres liceum - nowi znajomi, nowe obowiązki, nowe otoczenie. Tu jeszcze w miarę utrzymywaliśmy kontakt. Ale kiedy przyszły studia, on wyjechał do innego miasta, ja zajęłam się pracą i nauką, to niestety gdzieś zatraciliśmy się w całej codzienności. I kiedy rozmyślałam nad tym, kiedy ostatni raz się widzieliśmy, nagle, nie wiem skąd, przyszła mi do głowy właśnie ta rozmowa, opisana wyżej. Nakreśliłam koleżance sytuację i opowiedziałam o tym pytaniu. 

Doszłyśmy do wspólnych wniosków, że punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. Dla niektórych to, że jesz chleb z masłem i nutellą jest dziwne, a dla niektórych normalne i zwykłe. Dla jednych to, że nie chodzisz na dyskoteki jest dziwne, a inni z wielką chęcią posiedzieli by z Tobą w domu. Ktoś może się dziwic, ze tracisz czas na książki i filmy, a inna osoba wpadnie do Ciebie z popcornem i razem obejrzycie adaptacje książki. Inny. Nie rozumiem, dlaczego to słowo ma taki negatywny wydźwięk. Ludzie boją się być inni. Mimo to, że w dzisiejszych czasach, w świecie, w którym żyjemy, słowo ''inny'' jest synonimem słowa ''oryginalny''. Mimo, że czasami jest to bardzo błędne. Wydaje mi się, że każdy z nas w swoim życiu znajdzie kogoś tak samo ''innego'', jak my. I dla nas będzie on zupełnie ''taki sam''.

Wracając jeszcze na chwilę do czasów szkolnych, chciałabym opisać jedną sytuację bycia innym. W każdej klasie jest ''czarna owca''. Ktoś z kogo się reszta śmieje, ktoś kto sobie nie radzi lub ktoś kto  jest po prostu szarą, cichą myszką. Będąc już na studiach, które niestety nie różniły się wiele od nauki w liceum, również napotkałam taką osobę. Na moim roku nie za bardzo była lubiana, zawsze gadała od rzeczy i wszystkich denerwowała. I wiecie co? Poza uczelnią ta osoba miała bardzo dużo towarzystwa. Można było wręcz rzec, że była to dusza towarzystwa. Tylko tak bardzo było jej trudno przystosować się do zasad, panujących na uczelni. Przystosować się do ludzi, którzy poprzyjeżdżali z różnych końców kraju i właśnie w tej sytuacji być neutralnym. Dlatego została odizolowana i nie mogła zupełnie sobie z tym poradzić.

Bądźmy inni. Nie bójmy się tego. Jeśli ktoś nazwie Cię dziwnym, innym - uśmiechnij się. To z jego ust komplement. To świadczy tylko o tym, że to on jest zacofany i nie przygotowany do życia. Że każde odstępstwo od jego wyolbrzymionej normy jest czymś złym. Gdybyśmy wszyscy byli tacy sami, byłoby naprawdę nudno. Bądźmy z ludźmi, którzy są dokładnie tacy inni, jak my. I cieszmy się z tego, że nie mogą nas nazwać przeciętnym Iksińskim czy Kowalskim. Ja z dumą noszę nazwisko ''Inna''. Ale gdzieś, w tej naszej inności nie przesadzajmy. Bo dopóki nie krzywdzimy siebie i innych, nasza Inność jest okej.

I chociaż nie publikuję postów w dni nieparzyste (jakoś ich nie lubię, jestem inna, co?) to dziś jest dość ważny dzień. 

Po raz pierwszy post dedykuję jemu. Masz dziś urodziny. Wszystkiego najlepszego. Ja zawsze pamiętam.

poniedziałek, 8 stycznia 2018

#5 Pozytywka

Kiedy przyjmowałam się do nowej pracy, czekał mnie miesięczny okres szkoleń. Spełniłam marzenia, dostałam się do wymarzonej firmy, na wymarzone stanowisko, więc żadne szkolenia nie mogły zepsuć mojego (wtedy) motta życiowego: dreams come true. (tutaj czas na wygooglowanie sobie definicji słowa sarkazm)

I chociaż szkolenia były o ''dupę rozbić'' i myślałam, że nie przyniosą mi nic, oprócz wiedzy na temat tego ile ma wynosić długość mojej spódnicy służbowej, to na jednym ze szkoleń zdarzyło się coś... ciekawego (?).

Codzienne szkolenia odbywały się z kimś innym. Każde szkolenia rozpoczynały się tak samo: 
-Przedstawcie się i powiedzcie coś o sobie. To ten moment wszystkich spotkań grupowych, którego najbardziej nie cierpię. Czekasz na swoją kolej, stresujesz się i zawsze (w moim przypadku) palniesz coś głupiego. Co mam powiedzieć? Nie mam zainteresowań. Nie mam pasji. Nie ma czegoś, co zabrałoby mnie na chwilę do innego świata. Ale kiedy słyszę z ust 20-parolatków, że: ,,Lubię słuchać muzyki'', lub jeszcze lepiej: ,,Interesuję się muzyką. Słucham radia'' to po prostu mnie od środka rozsadza. Znalazłam kiedyś fajny cytat, który dokładnie opisuje taką odpowiedź, na zadane pytanie:

,,Lepiej milczeć i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości''

Na jednym ze szkoleń babeczka powiedziała: ,,Przedstawcie się i powiedzcie jedną fajną, bądź interesującą rzecz, która przydarzyła Wam się wczoraj.'' I zaczęłam się zastanawiać. Co mogło mi się przydarzyć, jeśli na szkoleniu siedziałam od 9 do 17? Jedyne o czym marzyłam to wziąć kąpiel i położyć się do łóżka. A czekała mnie jeszcze podróż przez centrum miasta. W godzinach szczytu wcale nie jest to proste. Szczególnie z dwiema przesiadkami.

Proste pytanie, prawda? A wbrew pozorom takie trudne. Nie doceniamy pozytywnych drobnostek dnia. Ludzie odpowiadali: ,,Nie było korków, zdążyłem na autobus, pojechałam taksówką''. A ja co odpowiedziałam? Zamówiłam pizzę. I to sprawiło uśmiech na mojej twarzy. 

Dwa lata temu prowadziłam Słoik szczęścia. To taki zabieg psychologiczny, gdzie codziennie, przez 365 dni wrzucamy karteczkę z jednym wspomnieniem z danego dnia. Nawet jeśli był to Wasz najgorszy dzień w życiu, musicie znaleźć jeden, pozytywny aspekt. Kiedy wróciłam ze szkolenia, starłam kusz ze słoika i go otworzyłam. Rok 2016. Najgorsze jest to, że wbrew pozorom i wbrew temu słoikowi był to najgorszy rok w moim życiu. Ale dobrze było sobie przypomnieć ten czas. Na kolorowych karteczkach zapisałam: Spacer z D., Lody, Gra w karty, Gorąca czekolada na statku. Przyziemne, codzienne rzeczy, ale w ciągu szarej rzeczywistości to spowodowało mój uśmiech. I nawet w takim roku, jak 2016, potrafiłam znaleźć coś, dzięki czemu byłam szczęśliwa. 

Myślę, że chociaż raz w życiu każdy z nas powinien poprowadzić taki słoik. Dużo on daje do myślenia. I nie w czas,w którym go prowadzimy, ale po latach. Po pierwszym, drugim, nawet piątym otwarciu. Mimo, że sama pisałam te karteczki, nie spodziewałam się, że zapomnę o tak wielu sprawach, sytuacjach, przeżyciach, które mi towarzyszyły. 

Znacie słoik szczęścia? Korzystaliście? 



wtorek, 2 stycznia 2018

#4 Muminek

W życiu każdej kobiety przychodzi jeden, najważniejszy moment w życiu. Narodziny dziecka. Dla jednych - najszczęśliwszy dzień w życiu, dla drugich - katastrofa. Myślę jednak, że w obu tych przypadkach jest to na tyle znaczące wydarzenie, że pozostaje w psychice na długo. 

Dzień jak co dzień. Pracujemy, studiujemy, uczymy się. Wykonujemy czynności te, co zawsze. Zaczynamy się dziwnie czuć, ale mamy w głowie wczorajszy obiad u teściowej, kolację przygotowaną przez partnera, czy wieczorne podjadanie. Zaczynamy rozmyślać, co mogło sprawić, że czujemy się sennie, ciężej, inaczej. I nagle BINGO (!). Biegniemy do apteki, jeden test, drugi, trzeci... nie ma wątpliwości. Dwie wielkie czerwone kreski. 

I tu można podzielić kobiety na dwie obozy. Jedne płaczą ze szczęścia, drugie z przerażenia. Umawiamy się na wizytę do lekarza, dostajemy informację: chłopiec, dziewczynka albo...

Ale dziś nie o samej ciąży, a o życiu po porodzie, w jednym konkretnym przypadku. 

Kiedy mam więcej czasu w pracy, otwieram e-booki, zakopuję się w moim za dużym o dwa rozmiary swetrze, z wyciągniętymi rękawami i odlatuję do innego świata, gdzie nie widzę ani cyferek, ani maili z pretensjami. Odcinam się od tego i poznaję nowych bohaterów, ich życie i ich problemy. Żyję właśnie tym.

I tak oto do moich rąk dostała się klasyka klasyków, a mianowicie ,,Poczwarka'', autorstwa Pani Doroty Terakowskiej. I chociaż znajomi mówili mi, że to trudna i przede wszystkim ciężka metaforycznie książka postanowiłam po nią sięgnąć. 

Nie wiedziałam o niej zbyt wiele. Wiedziałam, że przedstawia ona rodzinę, której przytrafiła się tragedia. W idealnie wypracowanym małżeństwie, rodzi się ktoś, kto odwraca ich życie do góry nogami. Ktoś nie do końca idealny. Mały Muminek. 

Zanim przejdę do głównego wątku, kilka słów dla osób, które nie spotkały się z tą historią. Na stronie ściąga.pl możemy przeczytać między innymi:

,,W tej opowieści Adam i Ewa są idealnym małżeństwem z idealnym życiem i idealnymi planami na przyszłość. Do szczęścia brakuje im tylko dziecka. Jednak gdy ono się pojawia, znika z ich życia cała idealność. Właśnie oni wymarzyli sobie zdrowego, pięknego i nad wyraz zdolnego bobaska. Tylko, że Bóg pokrzyżował ich plany. Dostali to, czego nigdy sobie nie życzyli w tym swoim pięknym świecie - dziewczynkę z zespołem Downa i innymi wadami. W dniu narodzin Myszki upada ich cały plan, jaki sobie ułożyli i pojawia się chaos.''

Nie chcę tu spoilerować zakończeniami, bo nie o samą książkę się rozchodzi. Chciałabym poruszyć temat DS (Down syndrome). Pierwsze spotkanie ''twarzą w twarz'' z tą przypadłością, miałam na jednych z wakacji. Pojechaliśmy do pewnej uzdrowiskowej miejscowości, gdzie naszym ówczesnym sąsiadem było małżeństwo z córeczką. Nazwijmy ją Madzia. Madzia miała 8 lat i cierpiała na zespół Downa. Ja byłam wówczas czternastoletnią dziewczyną,  była to dla mnie zupełnie nowa sytuacja i szczerze mówiąc byłam przerażona. Nie wiedziałam jak do niej mówić, ani w jaki sposób się zwracać. Pamiętam, że gdy chciałam coś powiedzieć mówiłam bardzo wolno, szeroko otwierałam usta, a i tak miałam wrażenie, że mnie nie rozumie. Z czasem przywykłam do jej towarzystwa. 

Okazało się, że Madzia potrafi być bardzo agresywna. Pluła, kopała i gryzła. Ale oprócz tego potrafiła w najpiękniejszy i najmocniejszy sposób okazać miłość i wdzięczność swoim rodzicom. Nikt z moich znajomych nie traktował rodziców tak jak ona. 

I wtedy zrozumiałam. Madzia popada w skrajność. Jeśli coś robi to na 100%. Jeśli jest agresywna to całą sobą, jeśli kocha to całym sercem. 

Książka ,,Poczwarka'' ukazuje nam świat z perspektywy Muminka. Udowadnia, że zespół Downa jest widoczny tylko na zewnątrz. Że wewnątrz małego człowieczka z szerokim uśmiechem i błędnymi oczami jest umysł taki, jak każdy inny. Rozwija się i dojrzewa wolniej. Ale nie znaczy to, że dzieci te mniej rozumieją. Potrzebują po prostu więcej cierpliwości, czasu i przede wszystkim akceptacji. Dzięki temu mogą żyć zupełnie normalnie. Może nigdy nie zostaną lekarzami, ale są inteligentni i często zdarza się, że mają ukryte talenty. Madzia śpiewała przepięknie.

Oprócz tego książka porusza jeszcze jeden, ważny akcent. Pokazuje, że dzieci te nie pojawiają się w życiu rodzica bez powodu. I chociaż z początku rodzic zastanawia się co takiego zrobił, że otrzymuje karę w postaci balastu i psychicznego i fizycznego, z czasem dostrzeże, że On dał im do wykonania misje. Że to wcale nie jest kara, a wyróżnienie. 

,,Albo dary nie były dobre, albo ludzie nie rozumieli, dlaczego zostali wybrani, by je otrzymać'' - ,,Poczwarka'' Dorota Terakowska

Rodzice dzieci z DS często spotykają się ze spojrzeniami pełnymi współczucia lub z nieprzychylnymi komentarzami. Ludzie nie są uświadomieni czym jest ta choroba i przede wszystkim, że nie jest ona zaraźliwa. Nie raz zauważyłam, że matki na placu zabaw zabierają swoje pociechy od chorego i innego dziecka. 

Myślę, że dla takiego dziecka, najgorsze są komentarze od rówieśników. Ale jak dzieci mają się zachowywać, skoro dorośli nie są lepsi? Uświadamiajmy swoje pociechy.  Tłumaczmy im, że takie rzeczy się zdarzają, że to nie jest złe. Że inne, nie oznacza złe.

W tym całym braku akceptacji i odrzuceniu spróbujmy dostrzec człowieka. Człowieka, który potrzebuje kontaktu z innym człowiekiem. Dziecko, które potrzebuje rozwijać się wśród innych dzieci.

,,(...) skorupa jej kalekiego ciała niewoli ją tak, jak poczwarka więzi w sobie motyla; tyle że każdy motyl kiedyś wyleci - ten zaś, skryty w ciele Myszki, nie uleci nigdy.'' - ,,Poczwarka'' Dorota Terakowska.



Copyright © 2016 Wyzwanie 52 książki , Blogger